Część 1 – Początek

Siedziałem pod gabinetem prezesa już drugą godzinę. Z nudów bawiłem się telefonem: najpierw tetris i wąż, potem siatka, noga, portale plotkarskie. Jakie te wszystkie żony i dziewczyny piłkarzy są do siebie podobne. Kłócą się o to, która ma ładniejszą torebkę. Dalej.  Nuda. Nadzór chce zwiększyć kontrolę nad rynkiem Forex. Wow. Oczywiście firmy z Cypru mają się doskonale. Te z Gibraltaru jeszcze lepiej. To ich nie dotyczy. Dalej. Niemowlęta, kiedy dostają telefon do ręki, od razu smyrają palcem po smartfonie. Mają taki odruch. Kiedyś krążyła legenda o dziewczynkach rodzących się z dziurami na kolczyki w uszach, teraz niemowlaki będą wychodzić z macicy ze smartfonami w rączkach. Dalej. LinkedIn. Anka poleciła mojego newsa. Fajna jest. Muszę się z nią wreszcie umówić.

Z rozmyślań wybił mnie piskliwy głos asystentki prezesa – panie Tomaszu, pan prezes zaprasza do siebie, ale ma pan 10 minut, bo za pół godziny musi być w KNFie.

Nie znosiłem jej głosu. Miała taki tembr, że przechodziły mnie ciarki na całym ciele. Jak szorowanie styropianem po szybie. Ale asystentka była nielicha. Podobno asystowała wiernie nie tylko prezesowi, ale i kilku innym prezesom i członkom, nie tylko zarządu. Zrobiona w każdym calu. Usta, perfekcyjne do dzióbka na selfie, cycki stały nawet bez stanika. Doczepione długie, czarne włosy do pasa. Podobno liposukcja była dla niej, jak codzienny prysznic. No ale trzeba jej przyznać, że mimo czterdziestki, prezentowała się imponująco.

Kiedyś Stary, bo tak nazywano prezesa Starkiewicza, przyjmował interesantów tylko w nocy. Bez gwarancji na audiencję, czekało się na spotkanie kilka godzin. Lubował się w podglądaniu osób czekających przed gabinetem na kamerkach umieszczonych na biurku, obserwował ich reakcje siorbiąc herbatę. Kiedy petent był zbyt nerwowy – asystentka odsyłała delikwenta z kwitkiem.

Starkiewicz siedział rozwalony w fotelu z kubkiem naparu, którego ziołowy zapach unosił się powietrzu. Co tam masz dla mnie mój dzielny oficerze? – zapytał. – Znowu jakaś etyka – sryka, czy jakieś inne problemy egzystencjalne? Masz 5 minut. Spieszę się do cara na widzenie. Cmoknę w pierścień i może otworzy nam sezam ze skarbami.

– Panie Prezesie, mam kilka spraw na cito. Ale głownie to problem z polisolokatami i strukturami. Nadal są sprzedawane z produktami kredytowymi, mimo maila pana prezesa z zeszłego tygodnia z wyraźnym nakazem zaprzestania podobnej praktyki. Podobno godzinę po mailu pana prezesa, sprzedaż dostała kolejną informację, tym razem od dyrektora pionu sprzedaży, że wszystko zostaje po staremu i sprzedawcy mają wyrabiać normy na inwestycjach – zacząłem nieśmiało.

W sumie, to nie wiedziałem kiedy mogę mówić prawdę, a kiedy ściemniać. Już trzy razy mnie zwalniał, ale zawsze potem dzwonił i przepraszał. Bo posiadanie szefa compliance to obowiązek ustawowy, a kto by chciał pracować w takim banku? Chyba jakiś desperat z MBA zrobionym korespondencyjnie, z kredytem frankowym na głowie, bo na pewno nikt normalny nie pchałby się w to bagno. Ryzyko bycia szefem compliance w tym folwarku ograniczało się do ewentualnego zwolnienia z obowiązku świadczenia pracy z dnia na dzień, albo wilczego biletu w KNFie.

– Panie prezesie – zacząłem nieśmiało – Już kilkukrotnie w raportach dla rady i zarządu wskazywałem na ryzyko, że to się może dla nas niemiło skończyć w UOKiKu. Zrobiłem zestawienie i okazuje się, że mamy z tym większy problem, niż sądziliśmy.  Dostałem dwie godziny temu zestawienie reklamacji na produkty inwestycyjne.  80% to skargi na wprowadzenie w błąd przy zawieraniu umowy, głównie na polisolokaty i produkty inwestycyjne. Niemal wszystkie dotyczą klientów powyżej osiemdziesiątego roku życia. Kwota potencjalnych roszczeń to ponad sześć milionów złotych.

Stary nagle zaczął słuchać uważnie. – No dawaj dalej Szerloku, co tam odkryłeś, tylko konkrety mi daj. Jaką karę możemy dostać? – zapytał.

– Patrząc na kary, jakie dostała konkurencja i na nasze przychody za zeszły rok, to będzie jakieś dwadzieścia pięć do czterdziestu milionów – podsumowałem.

– Gówno, nie kasa. Zarobiliśmy na tym sto pięćdziesiąt baniek, jak oddamy czterdzieści będziemy ładnie do przodu – powiedział Stary. Jak będzie trzeba, pójdziemy z dziadkami na ugodę. Szerloku, zrób coś dla mnie, i dla siebie. Załatw to tak, żeby w papierach dla UOKiKu i KNFu było w porządku. Wiesz, zgłoszenie ryzyka, akceptacja ryzyka przez zarząd, raporty, wprowadź jakieś nowe zasady, czy co tam wie, co tam chcesz. Kara ma być mniejsza niż 40 baniek. Lepiej się postaraj. I zrób mi ze dwa slajdy na ten temat dla rady nadzorczej, trzeba im to jakoś sprzedać. I zawołaj mi Antka z kancelarii. Niech oceni, jakie mamy szanse z dziadkami przed sądem.

– No jasne panie prezesie – przytaknąłem.

Za chwilę piskliwy głos asystenki przypomniał o czekającym na parkingu samochodzie.

– Ale ten jej głos mnie dobija – powiedział Stary. – Jak była młoda, mniej się gardłowała, teraz jest nie do zniesienia. No ale lepsze jest wrogiem dobrego. Stary puścił do mnie oko, wstał z fotela i ruszył do wyjścia. Wyszedłem za nim. Pod gabinetem czekało kilka osób, głownie kredytobiorcy z umoczonymi długami i ludzie z marketingu. Stary lubił akceptować wszystko osobiście. Nie ufał nikomu. Wiedziałem też, że nasza rozmowa była nagrywana, ale płacił mi tyle, że znosiłem wszystko. Do czasu.

T. W.

Zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa. Imiona i nazwiska oraz zaistniałe sytuacje są fikcyjne i są wyłącznie wytworem wyobraźni autora.

Może Ci się również spodoba